Dziś w nocy oglądaliśmy Pieseidy (czy jakoś tak). To takie „spadające gwiazdy”. A było to tak…
Śpię sobie w najlepsze – jak to w nocy – a tu nagle poruszenie u bezwęchowców. Zamiast spać jak normalne człowieki, zaczęli się ciepło ubierać, zakładać jakieś bluzy, buty, a nawet czapki. A przecież mamy środek lata.
Po chwili wszyscy wyszli na ogród, gdzie było totalnie, ale totalnie ciemno. Poszłam za nimi. Człowieki wzięły ze sobą ciepłe koce, wrzuciły je na wieeelką trampolinę, która stoi w naszym ogrodzie, no a potem tam weszły, rozłożyły koce i się na nich położyły.
Niezłe schizo, co nie? Żeby w nocy wstawać tylko po to żeby poleżeć na trampolinie… W dzień chociaż skaczą, mogę biegać w kółko i szczekać aż przestaną. A tu? Ani nie ma specjalnie za czym biegać, ani szczekać nie było wolno, bo jak dwa razy fuknęłam, to dostałam reprymendę od Bezwęchowca, że jest noc i mam siedzieć cicho.
No to wlazłam jak zawsze pod trampolinę i byłam cicho. I tak siedzieliśmy dłuuugi czas. I było tylko słychać:
Ooooo… poleciał! Ale wielki!!!
Nie wiem co oni tam widzieli? Ja tam siedziałam pod trampoliną i jak patrzyłam, to nic nie było. Może jakiś tam jeden pieseid poleciał, ale głowy nie dam.
A po wszystkim wróciliśmy do domu i można było wreszcie normalnie pójść spać. Człowieków nie zrozumiesz, człowieki trzeba kochać.