Wiosna nadeszła na dobre. Słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, a wredne koty łażą i zostawiają swoje zapachy gdzie się da. Moje człowieki doszły więc do wniosku, że pora zrobić w ogrodzie permakulturę. To ponoć takie skrzynki z ziemią, patykami, kompostem i kartonami, w których lepiej rosną te ich wszystkie zieleniny.
Bezwęchowiec kupił specjalne, drewniane skrzynki, które następnie zaczął malować pędzlem nasączonym w oleju lnianym. Mój Człowiek dał mi się trochę napić z kuwetki, ale jak chciałam więcej, to powiedział, że to co prawda naturalny, zdrowy olej, ale że już wystarczy. Hau! Ale to jest pyszne! Poradziłam sobie inaczej. Gdy Bezwęchowiec poszedł do domu w poczuciu dobrze wykonanej roboty, wylizałam wszystkie świeżo pomalowane skrzynki, tak, że nie został na nich nawet ślad oleju.
Potem było jeszcze fajniej. Bezwęchowiec poustawiał skrzynki jedną na drugiej. Zrobił się z tego świetny tor przeszkód agility. Razem z małymi bezwęchowcami zaczęliśmy więc przez nie skakać, gonić się i robić ogólną zadymę. Niestety nie trwało to długo, bo po jakiejś chwili Człowiek naniósł do skrzyń mnóstwo drobnych i średnich patyczków, no i zabawa się skończyła.
Następnie człowieki zasypały patyczki świeżą ziemią. Tak, dobrze czytacie – zasypali patyczki ziemią. Człowieków nie zrozumiesz – człowieki to stan umysłu. Dobre patyczki się przecież wykopuje z ziemi, a nie w niej zasypuje, hau!
Na sam koniec najmniejszy bezwęchowiec wszystko podlał wodą, czemu towarzyszyło moje głośne ujadanie, bo nikt mi nie powie, że to normalne, żeby woda z sykiem wylatywała z takiego długiego, czarnego, gumowego przewodu!